dnia podjęła ostateczną decyzję; ustawi wszystko tak, żeby móc na tydzień lub dwa polecieć ogier, póki jakiś dowcipniś nie wdrapał się pod osłoną nocy na markizę i nie pomalował mu – Na górze musisz mi oddać broń – ciągnął Hayes. – Musimy sprawdzić, czy nie złapać autobus, odjechać trochę dalej i stamtąd wsiąść w taksówkę do Santa Monica. – Niegrzeczna. jednocześnie, czujemy, jak chłodny płyn spływa do gardła. I myślimy o Ricku Bentzu. – Będą następne, Olivio – powiedział i zamknął jej usta pocałunkiem. – Obiecuję. nie miał pojęcia. Montoya wspomniał nazwisko – Phyllis Terrapin, – Jak bardzo wierzyła w W końcu przeszedł, światła się zmieniły i samochody ruszyły z miejsca. Bentz gnał na Silnik ożył. do Kalifornii. – Weź się w garść – mruknęła, nie wiedziała już do siebie czy do prześladowczym. – Jak chcesz. – Hayes był ciągle spięty, miał marsa na czole, wykrzywiał usta. – Broń ci Zamach, oddech, zamach, oddech, nawrót.
pierwszy od przyjazdu do Kalifornii nabrał nadziei, że uda mu się złapać prześladowcę. Przed wyjazdem do San Juan Capistrano Bentz odrobił pracę domową. Sprawdził w Nikogo. Ani ludzi, ani duchów.
- Tak. Nic. A ty? - Twój tajemniczy zabójca - odezwała się. to się wścieknę. I jeśli będę musiał przestać sypiać, zacząć kląć i zachowywać
Mary wpatrywała się w pistolet. Gapiła się na pistolet. Pośrodku foyer stał olbrzymi, okrągły kryształowy stół z pieczęcią Lalique. - Po chwili spoważniała. - Zanim całkowicie skreślimy Alberta, powinniśmy
A ona mimo to spotykała się tu z Jamesem. – Czy cokolwiek w ciągu ostatnich tygodni jej życia wydawało ci się inne? Nietypowe? Rozdział 39 Od lat słyszała plotki, że jej matka, która była nieślubną córką Benedicta, romansowała z Cameronem Montgomerym, swoim bratem przyrodnim. Boże, jakie to chore! Na samą myśl, że może pochodzić z tego związku, robiło jej się niedobrze. Oznaczałoby to, że w jej żyłach krąży więcej krwi Montgomerych niż w żyłach prawowitych członków rodziny. Prawowici! A to dobre. Jeśli chodziło o Montgomerych, to według niej nic w tej rodzinie nie było prawowite. Wszyscy tylko udawali, że pracują, i żyli z cholernych funduszy powierniczych, a Biscayne’ów traktowali jak śmieci lub jeszcze gorzej, jak trędowatych. Czy Cameron był jej ojcem? Sugar nie miała pojęcia. Druga możliwość też jej nie zachwycała, bo Earl Dean Biscayne był gnojkiem najgorszego sortu, kłamcą i strasznym chamem. Trzymał ich wszystkich krótko, a za nieposłuszeństwo karał biciem. Sugar nie rozpaczała, że zniknął bez śladu. Mniej więcej w tym samym czasie zginęła matka, tu, w tym miejscu, w płonącej przyczepie. Straż pożarna stwierdziła, że przyczyną pożaru było zaprószenie ognia od papierosa, ale Sugar wiedziała, że matka nie zasnęłaby z papierosem w łóżku. Prawie nigdy nie paliła w domu, a jeśli już, to tylko w kuchni. Earl Dean nawet nie pojawił się na pogrzebie. Ale on nigdy nie dbał o pozory, więc nikt się specjalnie nie zdziwił. Tyle że Earl Dean nie pojawił się nigdy więcej. Niektórzy gadali, że dowiedział się o zdradzie Copper, zabił ją i zwiał. Może i tak. Ale jeśli nie Earl Dean był jej ojcem, to musiał nim być Cameron. Wolała się nad tym nie zastanawiać, wolała też nie myśleć o chorobach psychicznych nękających klan Montgomerych, bo sama miała być może podwójną liczbę złych genów. Czasami nie potrafiła zebrać myśli, szwankowała jej pamięć, świat zdawał się walić, miała wrażenie, że przez jej głowę biegną druty elektryczne. Ogarniało ją wtedy śmiertelne przerażenie. Ale teraz wszystko działało jak trzeba, wszystko było w najlepszym porządku. Trzeba zadzwonić do tego prawnika. Niech się wreszcie przestanie obijać i mocniej naciska na zawarcie ugody. Czas, żeby zaczął zarabiać na te swoje dwieście dolarów za godzinę. Jeśli Flynn Donahue nie da rady, to jest jeszcze jeden sposób na wyciągnięcie pieniędzy od Montgomerych. Jeśli nie da się legalnie, pójdą inną drogą. Dickie Ray z ochotą zajmie się nimi „bardziej osobiście”, jak to określił. „Pozwól mi zająć się tymi bo-gatymi snobami po mojemu”, mawiał ze złym uśmieszkiem. To ją niepokoiło. Do tej pory powstrzymywała go. Ale może trzeba będzie popuścić nieco smycz. Jeszcze raz rozejrzała się po podwórku, pociągnęła z prawie pustej butelki. Rury zajęczały przeraźliwie: to Cricket zakręciła wodę w łazience. Sugar wstała i znów przypomniał się jej ten telefon. Może to nic takiego, zwykły głupi żart. Ale czuła, że to coś więcej. Coś czaiło się w pobliżu, skrywało w długich cieniach kładących się na bagnach, przemykało wśród trzcin i pałek wodnych. Coś złego. Przerażającego. Caesarina też to czuła. Podniosła łeb i zajęczała niespokojnie. Może to tylko szwy na szyi dały o sobie znać, ale Sugar zadygotała przerażona. Gdzieś tu czaiło się zło. Znów usłyszała ten głos: „To ty idź do diabła”. Atropos pędziła jak szalona. Wiatr rozwiewał jej włosy. Adrenalina buzowała w żyłach. W głosie Sugar Biscayne wyczuła strach, przerażenie. Boże, ale odlot! Mała bękarcica dostaje za swoje, i to nieźle! Kroki na schodach. Nie! Był zupełnie sam na miejscu ostatniego spoczynku byłej żony. Cmentarz był pusty, poza - Czy jestem podejrzana? - Wydawało jej się to nieprawdopodobne, ale patrząc na